Poprzednią część zakończyliśmy na Jeziorze Titicaca – mam nadzieję, że artykuł wam się podobał. Kolejnym etapem mojej podróży była dżungla, która patrząc na wasze wiadomości i komentarze – interesuje was najbardziej. Tak jak mogliście przeczytać na swoją podróż do Puerto Maldonado wybrałem również nocny autokar – nie obyło się bez przygód, ale było warto. Dżungla całkowicie zawładnęła moim umysłem na kolejne kilka dni. Bliskość przyrody, brak prądu i internetu, czy czas spędzony z plemieniem Shipibo na podglądaniu ich codziennego życia to gotowy przepis na odpoczynek od pędu dzisiejszego Świata.

Podróż z Puno do Puerto Maldonado miała zająć 12 godzin, lecz z powodu strajków jedna z głównych dróg była zamknięta, przez co podróż przedłużyła się do godzin siedemnastu (i tak miałem szczęście, ponieważ już kolejnego dnia trasa była nie obsługiwana przez kolejny tydzień). Była to najbardziej dla mnie wymagająca podróż z całego wyjazdu, głównie ze względu na fakt, że w Puno temperatury były dość chłodne, więc byłem poubierany baaardzo ciepło, natomiast gdy zjechaliśmy w dół i im bliżej było do dżungli tym temperatura zmieniała się w gorącą duchotę – 40 stopni, brak klimatyzacji… Większość czasu spędziłem z głową za oknem. Gdy tylko wysiadłem, złapałem pierwszego Tuc’a i pojechałem w stronę Hostelu marząc o prysznicu i łóżku, ale jak to u mnie bywa – ciekawość wygrała. Po prysznicu nabrałem sił, więc zdecydowałem, że jednak odpuszczę spanie i pokręcę się trochę po okolicy.

Puerto Maldonado to miasto założone u dwóch zbiegów rzek Madre de Dios i Tambopata, co czyni je miastem portowym. Dla turystów służy głównie jako baza wypadowa do dżungli – podobnie było w moim przypadku. Po jednym dniu spędzonym w hostelu i mieście kolejnego czekała na mnie łódź, którą udaliśmy się do samego serca dżungli, gdzie spędziłem kolejne 12 dni. Pierwsze 4 dni spędziłem w towarzystwie byłego Rangera, przemierzając kilometry Amazońskiej dżungli w poszukiwaniu zwierząt, roślin, owadów, spędzaliśmy godziny na rozmowach o tutejszej infrastrukturze, problemach z jakimi zmagają się tutejsi mieszkańcy i obrońcy tych niekończących się płuc Świata. Na kolejne 8 dni udałem się do ludzi z plemienia Shipibo z którymi przez cały ten czas żyłem jak jeden z nich. Uczyłem się od nich podejścia do życia, zabierali mnie na polowania, czy poszukiwania leczniczych roślin. 8 dni bez prądu, internetu i cywilizacji zdecydowanie było czymś czego potrzebowałem w tym pędzie tutejszego Świata i zdecydowanie polecam takie doświadczenie każdemu z was.

Drugiego dnia przejechaliśmy około 1,5 godziny w głąb dżungli, gdzie czekała na nas motorówka. Kolejna godzina rejsu po Madre de Dios i jestem w samym centrum amazońskiej dżungli otoczony milionami różnego gatunku roślin. Jeśli mnie znacie – wiecie jak bardzo fascynują mnie rośliny, więc stałem wmurowany przez kilka dobrych minut nie mogąc wyjść z podziwu, a w głowie słyszałem tylko głos Axl’a Rose’a śpiewającego słynne “Welcome to the Jungle” Guns’n’Roses. Mówią, że dżungla wciąga – mnie wciągnęła już od pierwszego wejrzenia. Udaliśmy się w stronę domków wybudowanych w dżungli na potrzeby tego projektu, wspaniała baza, niesamowici przewodnicy. Szybkie zaznajomienie się z terenem i aby nie tracić czasu już po godzinie ustaliliśmy zbiórkę. Pora przespacerować się po okolicy.

Podczas 3 godzinnego spaceru przewodnik opowiadał nam o wszelkim możliwym życiu jakie udało nam się wytropić na naszej drodze, niesamowicie ciekawie obserwuje się życie w amazońskich lasach deszczowych, gdzie każdy najmniejszy owad i roślina ma swój ogromny udział w całym funkcjonowaniu lasu. Posłuchaliśmy o tym, których roślin tubylcy używają przeciwko komarom, które są dobre na brzuch i przeczyszczenie. Tropiąc zwierzęta, ptaki, oraz owady, udaliśmy się w stronę oddalonej o 3 km lasem platformy widokowej (15m) wybudowanej również przez naszego przewodnika z pomocnikami, aby stamtąd podziwiać ogrom dżungli – miałem wrażanie, że nie ma końca, niczym morze, lub ocean…

Spacerując dalej w głąb dżungli spotkaliśmy małpy, które były jednak na tyle wstydliwe, że ciężko było uchwycić je na zdjęciach. Posłuchałem o tutejszych problemach z nielegalnymi wydobywcami złota, których słychać i widać na każdym kroku, drwalach równie nielegalnie karczujących płuca naszego Świata i skorumpowanej władzy, która nie robi z tym nic. Mój przewodnik sam był rangerem przez 15 lat, ale zrezygnował, ponieważ wydobywcy złota zapowiedzieli ściganie wszystkich rangerów i ich rodzin – w obawie o życie swoje i rodziny, postanowił zostać przewodnikiem. Po kilku godzinach czas wracać do naszej bazy, tam czeka na nas przepyszna kolacja, prysznic i krótka drzemka, ponieważ już o 2 w nocy jesteśmy umówieni na nocne poszukiwania kajmanów i anakond.

Tutejsze kajmany nie są zbyt groźne dla ludzi – nie atakują, oraz ich rozmiary nie są zbyt duże. Polują w nocy głównie na węże, capibary, czy szynszyle, dlatego to właśnie wtedy wybraliśmy się na ich poszukiwania – jak widać owocne. Spotkaliśmy kilka kajmanów, które bardzo szybko uciekają do wody widząc światło. Po około godzinnym rejsie, wróciliśmy do naszej bazy, aby dospać jeszcze godzinkę i już o 5:30 czekała nas podróż o wschodzie słońca do tzw. Macaws Clay Lick, oraz dalsze tropienie dzikich zwierząt.

Macaws Clay Lick to miejsce do którego codziennie o wschodzie słońca zlatują się papugi z całej dżungli, aby zlizywać minerały z tutejszych skał, które działają dobrze na ich brzuchy po owocach i warzywach z dżungli. Otoczeni tysiącami kolorowych papug, spędziliśmy tam około 2 godzin. Oprócz papug można zaobserwować tam inne zwierzęta – małpy, ptaki. Przewodnik przygotował nam przepyszne śniadanie, które w takim miejscu i otoczeniu smakowało obłędnie. Jestem gotowy na dalsze przygody.

Z racji, iż w nocy nie mieliśmy zbyt wiele czasu na spanie, powróciliśmy do naszej bazy na krótką drzemkę, aby znowu już po godzinie udać się w kolejny rejs po Madre de Dios. Podczas tego rejsu mieliśmy duże szczęście spotkać wiele żyjątek zamieszkujących te wspaniałe tereny, od kajmanów, przez capibary, czy żółwie, po niezliczone gatunki ptaków (wielbicielom ptaków to miejsce spodoba się szczególnie – Peru jest domem dla tysięcy różnych gatunków). Rejs trwał około 2,5 godziny, wróciliśmy o zachodzie słońca, szybka kolacja i do spania, ponieważ tej nocy również czekało nas tropienie – tym razem pająków i węży.

Kolejnego dnia czekał na nas typowy dla tutejszych lasów – deszcz. Jeśli przeżyjecie deszcz w lasu deszczowym, to każdy inny w przyszłości będzie dla was jak mżawka. Dosłownie po sekundzie już byłem tak mokry, że i tak było mi wszystko jedno… Po kilku dniach upałów deszcz cudownie mnie orzeźwił i z drugiej strony też przyznam, że chciałem poczuć na własnej skórze potęgę lasów deszczowych, więc nie byłem tym zawiedziony. Dzisiejszego dnia czekało nas kilka aktywności – Zip Line, Kajaki, czy przechodzenie mostem zawieszonym na 15m w środku dżungli. W pierwszej kolejności wybrałem się na Zip Line – super zabawa, czułem się niczym Tarzan, zawieszony 15m nad ziemią spoglądając na dżungle, równie duże wrażenie robił most. Jeśli chodzi o kajaki to akurat tu przydałaby się lepsza pogoda, ale mimo wszystko przyjemnie było popływać po rzece w środku dżungli. Po wszystkich aktywnościach udaliśmy się do jeszcze jednego ważnego miejsca – Monkey Island. Wyspa ta jest zamieszkiwana głównie przez małpy, które są przyzwyczajone do odwiedzających ją turystów – to tutaj możemy poprzebywać z nimi w najbliższym otoczeniu, więc nakarmiliśmy małpki owocami, porobiliśmy zdjęcia i wracamy do bazy. To będzie moja ostatnia noc w tej bazie, kolejnego dnia wyruszam do plemienia Shipibo, aby z nimi spędzić kolejnych 8 dni. Adrenalina nie ma możliwości opaść nawet na sekundę.

Po krótkim rejsie motorówką kolejną godzinę w głąb dżungli i godzinnym spacerze dotarłem do małych drewnianych chatek – Plemię Shipibo. Miałem z nimi spędzić kolejne 8 dni ucząc się od tutejszego Szamana pracy z energią, roślinami, oraz samym sobą. Podpatrując jak żyją na co dzień członkowie plemienia, z dala od internetu, prądu i cywilizacji miałem również wziąć udział w ceremonii San Pedro, oraz trzech ceremoniach Ayahuasci. Plemię Shipibo jest wysoko uznaną społecznością w całym Peru ze względu na ich niesamowitą sztukę (obrazy, muzykę, ubrania), oraz ceremonie Ayahuasci. Wierzą oni, że stan naszego zdrowia zależy od równowagi naszego umysłu, ciała i ducha, aby np. przywrócić w nas równowagę Szaman będzie śpiewał pieśni zwane Ikaros, które objawiają się w ciele każdego z członków plemienia podczas ceremonii Ayahuasci – w głębokim transie objawiają się Szamanowi w formie geometrycznych, świetlistych wzorów energii, który tworzy z nich piosenki, lub Ikaro. Przez kolejne 8 dni miałem okazję sprawdzić jak to wygląda, oraz wziąć udział w kilku ceremoniach, spróbować swoich sił w sztuce Shipibo i uczyć się bezpośrednio od Szamana, za co jestem ogromnie wdzięczny – było to jedno z najciekawszych doświadczeń w moim życiu.

San Pedro to gatunek szybkorosnącego kaktusa kolumnowego zawierający psychoaktywną substancję – meskalinę, który jest znany już od 6000 lat jako lek potrafiący uzdrawiać i przenosić do wyższych stanów świadomości. Przez tutejszych mieszkańców nazywany Wachuma – kaktus to narzędzie do medytacji i samoświadomości, pozwalające pozbyć się traumatycznego stresu z przeszłości, dzięki niemu wszystkie nasze najskrytsze myśli wyjdą na powierzchnię świadomości. W przeciwieństwie do Ayahuasci, która odpowiada kobiecej energii, wachuma reprezentuje jej męski aspekt. Podczas mojego pobytu brałem udział w jednej ceremonii z użyciem tego kaktusa, zdecydowałem się na nią przed rozpoczęciem ceremonii z Ayahuascą, chcąc oczyścić swoje ciało, umysł i ducha przed jeszcze głębszymi doświadczeniami. Na każdego z nas może wpłynąć inaczej, Mnie osobiście ogarnął ogromny spokój i błogość i w takiej atmosferze przebiegła cała moja ceremonia, nie miałem zbyt wielu doświadczeń wizualnych. U innych mogą pojawić się wymioty i złe samopoczucie, u jeszcze innych płacz… to jak potoczy się ceremonia jest tak naprawdę w nas samych.

Ayahuasca, której nazwa w języku Keczua oznacza “Pnącze Dusz” to tradycyjny napój przygotowywany przez Indian w formie rytualnej. Najczęściej przyrządzany z pnączy Banisteriopsis caapi zmieszanymi z inną rośliną np. czakruną przez co zawiera DMT. Wywar ten znany jest indianom od lat i stosowany był w celu wzmocnienia wydolności, koncentracji i oczyszczenia organizmu z toksyn. Po wypiciu Ayahuasci następuje silne odurzenie, oraz towarzyszące temu halucynacje. Możemy mieć wrażenie wyjścia poza ciało, którego nie jesteśmy w stanie w żaden sposób kontrolować – od naszych myśli zależy gdzie nas zaprowadzi. Swoje przygotowania do ceremonii rozpoczynamy już kilka tygodni wcześniej – musimy zastosować specjalną dietę przed przyjęciem tego wywaru. W dniu ceremonii ze względu na niekontrolowanie swojego ciała spożywaliśmy tylko śniadanie rano i do następnego dnia byliśmy o pustym brzuchu. Nasze wieczory rozpoczynaliśmy o 21:00, najpierw Szaman śpiewał Ikaros zapraszając duchy matki ziemi do nas, później każde z nas składało intencję do danej ceremonii, prosimy w czym tym razem chcemy aby pomogła nam Ayahuasca, następnie Szaman podaje nam wywar do wypicia. Po około 40 minutach czuję pierwsze efekty, niewielkie nudności, czuje, że moje ciało staje się miękkie, a myśli zaczynają uciekać – zaczyna się.

Ceremonia trwa około 6-8 godzin, kolejnego dnia spotykamy się wszyscy razem po śniadaniu, aby porozmawiać o naszych doświadczeniach, podpytać Szamana o ewentualne znaczenie naszych wizji. Wszystkie czynności związane z przygotowywaniem Ayahuasci wykonywaliśmy sami – sami musieliśmy znaleźć Ayahuascę w dżungli, zerwać ją i przygotować. Nie da się opisać słowami tego doświadczenia, zwłaszcza, że podobnie jak w przypadku San Pedro – każdy przeżywa je na swój sposób. Ja osobiście miałem bardzo piękne wizję i ceremonię, ale byłem świadkiem również tych mniej przyjemnych, natomiast Szaman w każdej sekundzie czuwał nad nami i gdy widział, że coś idzie w złą stronę – natychmiast reagował. Poniżej możecie zobaczyć kilka zdjęć z naszych przygotowań.

Czas spędzaliśmy tu na medytacji, jodze, czytaniu, spacerach, polowaniach, czy próbach swoich sił w sztuce Shipibo. Mieliśmy również swoją małpkę – Lucasa, który został odrzucony przez rodzinę i przyjęliśmy go do siebie i zajmowaliśmy nim cały czas. Niesamowite doświadczenie, które z pewnością zapamiętam do końca życia mam nadzieję, że nie będzie moim ostatnim. Czas spędzony w tym miejscu, z tymi ludźmi daje nam niesamowitą perspektywę na otaczający nas Świat, a po ceremoniach już całkiem może zmienić nam na jego temat zdanie. Chciałbym kiedyś wrócić do moich przyjaciół z dżungli, od których na dowód przyjęcia do rodziny Shipibo otrzymałem tradycyjny strój Szamana wykonany ręcznie przez ich kobiety. Nie jestem w stanie powiedzieć ile nauczyłem się przez te 8 dni nie tylko o dżungli, ale również o sobie… Jestem za to ogromnie wdzięczny przede wszystkim mojej rodzinie Shipibo, ale również sobie, że odważyłem się na ten niezwykły rytuał. Po 8 dniach pora pożegnać się ze wszystkimi i ruszać dalej w moją podróż – znowu czeka mnie nocna tułaczka autokarem do Cusco, a stamtąd kolejne atrakcje – Chonta Kanyon, Rainbow Mountain i Machu Picchu o których przeczytacie w kolejnej części, a tutaj zostawiam was jeszcze z kilkoma zdjęciami na zakończenie.

Dziękuje za przeczytanie artykułu ?

Zdjęcia i artykuł: Patryk Szymański