Bardzo dziękuje za tak pozytywne komentarze odnośnie pierwszej części artykułu – po takim feedbacku z przyjemnością piszę się dla Was kolejny. W tej części tak jak obiecywałem, chciałbym opowiedzieć wam więcej o Jeziorze Titicaca – czyli kolejnym z moich kierunków podróży po Peru.

Jezioro Titicaca to największe jezioro wysokogórskie na Ziemi położone pomiędzy wschodnim, a zachodnim pasmem And znajdujące się na granicy Peru i Boliwii. Jest również największym jeziorem pod względem powierzchni, oraz objętości wody w Ameryce Południowej. Położone jest na wysokości 3812m. n.p.m., a jego powierzchnia to 8372km2. Znajduje się tutaj kilka naturalnych wysp (Amantani, Taquile, Suriqui i Isla del Sol – Wyspa Słońca), oraz ponad 40 sztucznych pływających wysepek nazywanych Uros i w większości zamieszkiwanych przez Indian Uro. Warto wspomnieć, że Jezioro Titicaca jest uważane za największą z Ziemskich Czakr, oraz jako miejsce o potężnej Energii – to był jeden z głównych powodów mojej podróży tam. Mieliśmy okazję odwiedzić 3 wyspy podczas tej wycieczki, oraz na 2 noce zatrzymać się u lokalnej rodziny Indian z plemienia Amantani o czym więcej przeczytacie w dalszej części artkułu.

Moja podróż rozpoczęła się w autokarze z Cusco do Puno, podróż trwała około 12 godzin, więc Ja zdecydowałem się na opcję nocnego przejazdu, mając nadzieję, że w trakcie przejazdu prześpię się i czas minie szybciej. Wyjechałem o godzinie 21:00 z Cusco i około godziny 7:00 byłem już w Puno, tam musiałem przeczekać 2 godzinki, ponieważ łódź transportująca nas po Wyspach rozpoczynała swoją trasę o godzinie 9:00. Po zajęciu miejsc, wypłynęliśmy w rejs po tym przepięknym i ogromnym jeziorze w pierwszej kolejności obierając kurs na jedną z wielu trzcinowych wysp Uros, zamieszkiwanych przez Indian Uro, którzy opowiedzieli nam o swoim codziennym życiu i pokazali swoje domki. Indianie Uro przed setkami lat zdecydowali się na taki sposób życia, aby odizolować się od zaborczych plemion Inków, Collas, czy później kolonizatorów Hiszpańskich. Mieszkańcy tych wysp trudnią się głównie rybołówstwem, hodują ptactwo, polują, ale większość ich dochodów pochodzi jednak od turystów. Z trzciny wykonują praktycznie wszystko – poczynając od samej wyspy po domki, meble, czy łodzie.

Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy była wyspa Amantani – tam czekała na nas lokalna rodzina, która zaprowadziła do swojego domu częstując pysznym lokalnym obiadem oraz pokazując nasze miejsce do spania na kolejne 2 noce. Wyspa jest zamieszkiwana przez rodowity lud Keczua liczący lekko ponad 3000 mieszkańców – przemiłych ludzi trudniących się głównie uprawą zbóż i chowem zwierząt.

Naładowani energią po bardzo pożywnym posiłku udaliśmy się w 2 godzinny trekking na położoną na 4130m. n.p.m. Górę zwaną Pachamama (Matka Ziemia), gdzie w Świątyni o tej samej nazwie złożyliśmy swoje intencję zostawiając w niej 3 liście koki i mówiąc na głos w jakich intencjach je składamy. Widoki przy zachodzie słońca były tak przepiękne, że postanowiliśmy zdobyć jeszcze jedną górę tego wieczoru – oddaloną o około 1 godzinę drogi Pachatata (Ojciec Ziemia). Spacer na takich wysokościach to nie lada wyzwanie, ale naładowany chyba tą ogromną energią z jeziora, bez problemu zdobyłem również drugi szczyt. Niebo powoli dawało znaki o zbliżającej się burzy, więc nadszedł czas na powrót do mojej rodziny, w końcu wieczorem czeka na nas jeszcze kolacja i lokalna zabawa.

Po kolacji i zabawie z lokalnymi mieszkańcami przez całą noc na wyspie szalała potężna burza, co bardzo często się tu zdarza, z racji mojego upodobania do burz, pół nocy spędziłem na obserwowaniu tego zjawiska, ponieważ przyznam wam szczerze, że w takim miejscu robi to ogromne wrażenie. Na takich wyjazdach nie potrafię długo spać, więc mimo pójścia spać około 2 w nocy, już o 6 byłem na nogach, ciekaw jak wyglądają poranki na tej wyspie. Już od wschodu słońca można zaobserwować mieszkańców pracujących na swoich ziemiach i łapiących pierwsze promyki słońca. Po śniadaniu moja rodzina odprowadziła mnie do portu, gdzie pożegnaliśmy się i wyruszyłem na kolejną z wysp – Taquile.

Wyspa Taquile (Taquile Island) – położona jest 45 km od głównego portu w Puno i zamieszkiwana jest przez ludność zwaną Taquilenos, używającą języka Keczua – jest ich tam około 2000. Podchodzą oni do życia wg starego inkaskiego kodeksu moralnego – „ama sua, ama llulla, ama qhella” (nie kradnij, nie kłam, nie leń się), a ich gospodarka opiera się głównie na rybołówstwie, rolnictwie, ogrodnictwie i turystyce. W całym Peru znani są również z wyrobów tkackich, tekstyliów i ubrań. Najwyższy punk wyspy wznosi się na 4050m. n.p.m. i znajduje się tam świątynia z czasów inkaskich – to tam udałem się w pierwszej kolejności. Zmęczenie wynagradzały nam przepiękne widoki oraz liście koki, zdawało się, że jezioro nie ma końca.

Po “zdobyciu szczytu” wróciłem do wioski, gdzie czekali na nas lokalni mieszkańcy porywając do lokalnych tańców i prezentując swoje piękne kolorowe stroje, następnie lunch w lokalnej restauracji, gdzie również mogliśmy posłuchać i popatrzeć o lokalnych zwyczajach np. jak mieszkańcy robią szampon, jaki kapelusz może nosić kawaler, a jaki zamężny facet. O niesamowitych zwyczajach mieszkańców można było słuchać bez końca, ale niestety – na mnie przyszła już pora. O godzinie 21:00 startował mój autokar do Puerto Meldonado i Dżungli, a od Puno dzieliło mnie około 3 godziny rejsu, więc około godziny 16:00 pożegnałem się ze wszystkimi i wyruszyłem dalej. Jezioro Titicaca to z pewnością miejsce, które musicie odwiedzić będąc w Peru – z pewnością była to jedna z bardziej interesujących rzeczy podczas mojego wyjazdu. W kolejnej części opowiem wam więcej o dżungli, więc już teraz zapraszam do lektury, oraz dziękuje za przeczytanie tego artykułu. Na koniec zostawiam wam z kilkoma zdjęciami.

Dziękuje za przeczytanie artykułu ?

Zdjęcia i artykuł: Patryk Szymański